czwartek, 31 stycznia 2013

Być albo być

Tytułując w powyższy sposób ten fragment tekstu, odżegnuję się jednocześnie od banalnych nawiązań, zaręczając, że przedstawię wersję niepotrzebującą czaszek i dramatyzmu. Pogrążam się w ten sposób jeszcze bardziej i próbuję czerpać przyjemność z nurkowania (tani chwyt). Zatytułowałbym go inaczej, ale ten nagłówek dobrze pasuje do projektu, a "być albo ser" (wprowadzenie właściwe) brzmi po prostu idiotycznie. Inną jego zaletą jest to, że mogłem zająć się rolą tego projektu w planie bożym, zamiast wyliczać to, czego nie napisałem przez ostatni miesiąc z grubą górą lub tłumaczyć, dlaczego właściwie ta góra jest gruba.


Ten tekst może być trudny, bo dotyczy kwestii absolutnie, w dosłownym tego słowa znaczeniu, fundamentalnej dla każdego (podkreślenie autora) znaczenia. To nie jest przestroga dla czytelnika, to ciężkie westchnienie przed znojną podróżą. Bardzo łatwo jest zacząć mówić o czasownikach i udawać, że to tylko struktury, ale, prędzej czy później,  dojdzie do starcia. Nie odwlekam go zatem i co koń wyskoczy ruszam krętą ścieżką przez wonne łąki, w stronę ciemnych grani łupanych przez błyskawice.

Być to polski czasownik oznaczający istnienie, być to, że coś jest, ni mniej, ni więcej. Jest gdzieś, jakieś, dla kogoś, kiedyś, tylko tych kilka pytań otwiera być na nieskończoną sieć funkcjonowania, ogarniającego wszystko, o czym jesteśmy w stanie pomyśleć, od kurzu po kwadraty i dalej. Nie ma znaczenia, czy to ja jestem głodny, czy to Kraków jest byłą stolicą Polski, czy w naszej przydomowej piekarni są dzisiaj bułki z makiem, czy to Pan jest pasterzem i czyim to pasterzem jest. Myślę o Panie, nie o Panu, ale ostatecznie na jedno wychodzi, bo wszystko jest tak samo. W języku polskim.

W Portugalii jest inaczej. Jest inaczej na wszystkich strzępkach Półwyspu Iberyjskiego, ale to chyba Portugalczycy, wysunięci najbardziej na zachód ze wszystkich będących Europejczyków, poznali podczas swoich podróży, tych sprzed historii i tych z historii, lądy, na których po prostu jest się inaczej. I dlatego dawny, portugalski czasownik być, to be, sein, esse, musiał pogodzić się z tym, że nie jest jedyny, że ma sąsiadów, którzy potrafią być zupełnie inaczej,  być tak jak on nigdy sobie nawet nie wyobrażał. Ale że portugalskie czasowniki to bardzo dumne stworzenia, ten również nie przystał na zrównanie z innymi, bo to oznaczałoby poniżanie. Wykradł tajemne akty kontekstów ze wszystkich stron świata i po ich aplikacji do swoich struktur stał się istnieniem pod czterema imionami: Ser, Estar, Haver i Ficar.

Ser jako imię głównego bohatera takiej historii to duża przesada, dlatego do rzeczy.
Eu sou tão mais forte do que vocês, que estão a temer como meninas perante do meu poder inaplacável; entre os traços através dos quais vocês se destacam só a debilidade e a obviedade, fico totalmente desengraçado de vocês existirem.

Powiedział czasownik. Ponieważ prawie nikt tego nie zrozumiał, język polski podpowiedział:
Jestem o tyle silniejszy od was, którzy jesteście przerażeni (trzęsiecie się ze strachu) jak dziewczynki wobec mojej bezwzględnej mocy; wśród cech, którymi się wyróżniacie jest tylko słabość i oczywistość, jestem absolutnie zniesmaczony tym, że istniejecie.

Ale wtedy też nikt nie zrozumiał, a co tak naprawdę chodziło, bo zdezorientowany język polski był tylko na jeden sposób. Ewentualnie wtedy, kiedy nie jest, można powiedzieć, że go nie ma i tu pojawia się pewne urozmaicenie, stan posiadania wyrażony czasownikiem zastępuje bycie, a w zasadzie jego zaprzeczenie. Więc dopiero, kiedy nie jest, wtedy jest oryginalny. Podobnie jest z czasownikiem haver, który również może oznaczać brak bycia - não há - ale może oznaczać też bycie - há - więc nie można powiedzieć, że jakiś czasownik zastępuje inny; "haver" to tak samo mieć, jak być, i nie tylko. Bo na przykład dla posiadania bloga, "ja mam bloga", istnieje  inny czasownik mieć - ter; tutaj, w haver, posiadanie oznacza istnienie dostępne dla człowieka, dla jego ciała i umysłu, istnienie przedmiotu jego refleksji poddawalnego ilościowej lub jakościowej analizie. I wiele innych. Tak na przykład "há um mês foi na Polónia", miesiąc temu byłem w Polsce lub, bardziej dokładnie, jest miesiąc, jak byłem w Polsce. I wiele innych.



Quando voltei para Portugal após  do Natal as minhas saudades ficacaram totalmente saciadas. Ten przykład może nie należy do najzgrabniejszych, ale na pewno do najprawdziwszych: kiedy wróciłem do Portugalii po świętach, moje tęsknoty były (zostały) zupełnie zaspokojone. Nie będę teraz wchodził w komplikacje portugalskiego par excellence wyrazu "saudade" (najbliższego polskiej "tęsknocie") i jego używania przeze mnie, zostawię go na następny raz, bo jako góral z korzeni i z duszy, rozumiejący złożoność "ślebody", upoważniam się do jego rozumienia. Tym razem chodzi o czasownik "ficar" - (po)zostawać, zatrzymać się, przebywać, być i wiele innych. Od razu wyjaśniam, że ten czasownik nie służy wyłącznie budowaniu strony biernej, jak "zostać" po polsku, co mógłby sugerować nienajzgrabniejszy z przykładów. Fico alegre, quando vou para Portugal, jestem szczęśliwy, kiedy jadę do Portugalii; fico espantado com sua beleza, jestem oszołomiony jej pięknością; fica óbvio que eu quiser ficar cá p'ra sempre, jest oczywiste, że będę chciał tu zostać na zawsze.
Rozumiany jako "być" czasownik "ficar" mieści w sobie, zależnie od kontekstu, dwie przeciwstawne jakości: wynikający z poziomu "pozostawać" stan permanencji i z poziomu agensa strony biernej - nagłości wydarzenia zmiany stanu.  Niby podobnie bywa w języku polskim, jednak jeśli powiem "quando recebi a tua mensagem fiquei estranhado", mówię jednocześnie, że kiedy otrzymałem twoją wiadomość "zdziwiłem się" i "byłem zdziwiony" i "zostałem zdziwiony". Jak większości konstrukcji nie da się tego przełożyć bez wchodzenia w teoretyczne rozwlekłości, w których tkwię już tak, jakbym nie miał o czym pisać. A tu jest jeszcze dużo do powiedzenia. Agora fico estranhado - teraz jestem zdziwiony,  nagle i permanentnie, od teraz i od dawna, jak przystało na wyznaczone przez imię tego bloga zadanie.

Jest jeszcze najważniejsza różnica. Estou em Portugal. Choć wolałbym powiedzieć, i mówię, sou em Portugal. Oba zdania oznaczają, jak łatwo się domyślić, że jestem w Portugalii. "Estar" oznacza, w przeciwieństwie do poprzednich czasowników, wyłącznie "być", ale to bycie przejściowe, bycie jakiegoś przemijającego stanu, na przykład głodu, oznacza też przebywanie w jakimś miejscu, przez jakiś czas. Drugi czasownik, ser, to czasownik-władca, najpotężniejszy i najokazalszy, a to również dlatego, że ma pod sobą troje silnych, już zaprezentowanych poddanych. Jestem człowiekiem, jestem wysoki, jestem Jędrzej, jestem zdumiony - to ostatnie dlatego, że uważam moje zdumienie za przymiot równie przyrodzony, co wzrost. "Ser" to być w pełni, niezmiennie i niezniszczalnie - po śmierci przechodzi się tylko do czasu przeszłego (dosłownie, bo formy czasu przeszłego są identyczne dla czasowników "ser" i "ir" - iść; - to też na następny raz?).  Różnica między estar i ser jest taka, jak między rozkojarzeniem i  natężonym skupieniem - pozornie oba mogą określać stany jednego umysłu. Ale bycie nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać Polakowi. Powiedzenie, że coś jest, nie załatwia sprawy. Gdyby Portugalczycy byli trochę bardziej zaangażowani w sprawy zachodnioeuropejskiej filozofii, może nie tak łatwo szafowalibyśmy dziś pojęciami podmiotu, ego i indywiduum. Ciekawe, czy Portugalczycy rzadziej cierpią na schizofrenię, mając swoją osobowość już tak poszatkowaną na różne moduły bycia.

I nie chodzi w tym tekście o to, że popadłem w ślepą miłość do portugalszczyzny, ta miłość istnieje, ale widzi, że język polski jest też jedyny w swoim rodzaju i że istnieje też miłość do niego, ta pierwsza. Chodzi o to, że być w Polsce i być w Portugalii to zupełnie odrębne akty istnienia. Na tym w miarę obiektywnym sądzie kończy się kręta ścieżka przez wonne łąki gramatyki porównawczej i zaczynają się góry, bo przypominam, że głównym podmiotem bycia jestem tu ciągle ja i zarówno moja egzystencja, jak moja existência stanowi zawsze fundament produkcji znaczeń, czy się to komu, mnie czy innym, podoba, czy nie.


A w górach jest ("ser") burza. Nie czuję się upoważniony, żeby narażać życie czy zdrowie kogokolwiek poza sobą samym, dlatego dalej pójdę sam. Od czasu mojej rozmowy z apokaliptyczną orkiestrą wyładowań atmosferycznych na grani rumuńskich Fogaraszy bardzo lubię takie napięcia. Wiedziałem, że powinienem uciec w dół, że pioruny bijące w okoliczne skały mają w zanadrzu zmianę przygotowaną specjalnie dla mnie, zmianę raczej nieodwracalną, ale pokusa odkrycia zanadrza była zbyt duża. Burza minęła, ale burze wracają. Dla tych, których porzucam w połowie drogi, zabawionych językowymi igraszkami, podszytymi  siecią aluzji i wskazówek, mam jeszcze jeden prezent, przejaw bycia na granicy grani:


A ja się spokojnie zastanowię nad swoim byciem. Mam teraz do wyboru znacznie więcej czasowników, niż kiedykolwiek i co najmniej jedną możliwość więcej.