Lizbona jest przytulnym schronieniem na skraju Europy, nie
docierają tu wojny ani rewolucje, z listami też jest różnie, tym trudniej o
wieści z odległej ojczyzny niesione ustami współplemieńców. Wiadomości na
Google News, nawet te z tvn24, a już zwłaszcza wszystkie zamieszczane na
facebooku przez aktywnych znajomych, raczej dalszych niż bliższych, jeśli
naprawdę cokolwiek mnie z nimi łączy, wszystkie te wiadomości nie stanowią
żadnej rzetelnej, albo chociaż uspokajającej wiedzy, to tylko nieszkodliwe,
globalne rozrywki ludzkości spokojnej o swoją teraźniejszość.
Zaczynałem pisać ten blog
bo nie „tego bloga”, wciąż pamiętam o tym, że każdy
rzeczownik nieożywiony ma w bierniku końcówkę zerową; zaczynając pisać to
zdanie nie wiedziałem jednak jeszcze, że nie pamiętam jak się nazywa czwarty
przypadek, musiałem sprawdzić to w Internecie (naturalnie, duża litera). Jasne, to się przecież zdarza, to są takie
chwilowe zaćmienia, a biernik to biernik, blog jest bierny, bo jest przeze mnie
pisany, nie? Otóż ja chyba też nabawiłem się ostatnio końcówki zerowej. Nawias, i tu następuje kontynuacja
olśniony rzeczywistością, odkrywaniem jej rozmaitości, choć jednocześnie
z pełną świadomością, że siedzę na czubku góry lodowej. Oczywiście, że ten
ogromny dystans dzielący Lizbonę od Krakowa, trzy tysiące dwieście
osiemdziesiąt osiem kilometrów, jeśli jechać przez Guardę, Valladolid, San
Sebastián, Bourdeaux, Orlean, Metz, Saarbrücken i Frankfurt aż do Drezna, a
stamtąd znaną ścieżką do Görlitz (do Gorlic) i dalej z górki przez Zebrzydową,
Budziwojów, Kostomłoty, koło Oławy na Gogolin, a potem już tylko Ruda Śląska,
Mysłowice, Chrzanów, Bolęcin, Nieporaz, Chrosna, Morawice do samych Balic; i
tylko przetrzymać jeszcze ten objazd, przez Las Wolski i Kryspinów, przeciąć
Wisłę i Tyniecką, Uroczysko Skotniki, minąć Dębniki i Opatkowice, Zakopiankę i
już mamy zjazd z autostrady, ale zaraz, ile te wszystkie nazwy mają w sobie
czaru! Mają, prawda? nawet biorąc bardzo wyraźną poprawkę na to, że to tylko
nazwy. A więc oto ja, siedzący na czubku góry lodowej, na balkonie mojego
mieszkania przy rua António Luís Inácio (kimkolwiek był ten człowiek,
sprawdzałem już dwa razy i wciąż nie mogę zapamiętać), a ten ogromny dystans
wydaje się nie istnieć, przynajmniej nie jako dystans dzielący mnie siedzącego
jak powiedziano od czegoś innego, co próbowano powiedzieć, dystans między pisaniem
o tym dystansie a odległą przeszłością będącą jego źródłem. Przyzwyczajam się.
Trudno o listy i o współplemieńców, ale i jedni i drudzy
czasem docierają. Nasi obecni goście są tu już prawie tydzień, opowiadamy im po
polsku o życiu, które znamy, w tym mieście, które jest nasze. A oni są trochę jak duchy i to nawet lepiej,
że to porównanie jest tak wytarte, zupełnie tak jak echa zacichające w mrokach
studni czasu. Ale czy to właśnie nie dziwne, że słyszy się takie echa?
Na przykład obserwując z czwartego piętra ten kawałeczek
planety rozpostarty pomiędzy kilkunastoma budynkami, albo trochę wyżej, ponad
dachami kilku tysięcy innych, słyszy się różne rzeczy. Na przykład trzepot
skrzydeł gołębia i jego lądowanie na daszku wieńczącym przeciwległy balkon,
jego dość nerwowy spacer po gołym betonie, ten beton ma niesłychaną skalę
szarości, ale właśnie, tego nie słychać; ktoś zamiata podwórko i nie wiadomo
kto to jest, miarowy szelest wprawiania w ruch miliardów cząsteczek nieznanego
mi pochodzenia (pewnie są tam drobiny czyjegoś naskórka, prawdopodobnie nas wszystkich,
pył cegieł i tynku, popiół z papierosów i dawnych pożarów, ziarenka ziemi, zastępy
żyjątek, roztoczy czy innych), helikopter lata nad głową jak upierdliwy bąk, trudno
przez niego usłyszeć coś więcej, moje własne pranie wydaje lekki trzepot, a
może to raczej szmer, nie ma nazw na te wszystkie dźwięki i to, że słychać
radosny kwik (właśnie tak!) jakiegoś dziecka na którymś z podwórek nie znaczy
wcale, że to dziecko wydaje z siebie
radosny kwik. Nazywanie rzeczy po imieniu to właściwy grzech pierworodny. Adam dał
się podpuścić dwóm osobom, swojemu ojcu, a dopiero potem swojej żonie i choć to
przez tę ostatnią stracił swoje soczyste jabłka, to dzięki Bogu tamto drzewo
musiało umrzeć jako spróchniała jabłoń.
To, że umiem posługiwać się aplikacją Google Maps nie
znaczy, że wiem jak to jest wracać przez Kostomłoty. Nigdy nie byłem w
Kostomłotach, choć nieraz przez nie przejeżdżałem. Nie da się opisać tego
niepokoju, ciemnych chmur snujących się bez jednej kropli przez jaśniejsze
plamy nieba, rzadkiego warkotu silników, dwóch srebrnych baloników obijających
się o ścianę pod oknem opuszczonego mieszkania, falujących ręczników i
prześcieradeł, właśnie tak wygląda upływający czas. A ponad tym wszystkim
rozpętał się przed chwilą hałas masowej imprezy pierwszomajowej organizowanej
przez partię komunistyczną na Alamedzie, słychać gwałtowny głos mężczyzny, ale
nie da się rozróżnić słów, głośniki produkują echa rozchodzące się po każdym
zakątku tego kawałka planety na którym siedzę, jak szczekanie psa z Rechmanówki
między pasmami Radziejowej i Jaworzyny, i wszystko zlewa się w nieokreślony,
tłusty zgiełk, groźny i roszczeniowy. Coś musi się stać. Coś się dzieje.
Chyba jeszcze się budzę. Zaraz wyjdziemy z Kasią z domu i
pojedziemy do centrum, na pożegnalną kolację z naszymi gośćmi. Będziemy
rozmawiać o tym życiu, które znamy i snuć się po naszym mieście jak cztery
duchy. Będzie trochę smutno, bo dzisiaj w ogóle jest dosyć smutne, i nie mówię
tu o nas, o naszym nastawieniu, tylko o całkowicie obiektywnym stanie rzeczy, w
którym dzisiaj jest smutne. Ale to właśnie jest też takie dziwne i to właśnie
sprawia, że się budzę. Nie lubię spać, a jeszcze bardziej nie lubię się budzić. Będzie trudno, wytłumaczyć Czarnemu, że będzie musiał pożegnać się ze swoim
dachem i tłuściutkimi wróbelkami, wybrać osobę, której damy magnes z Krakowa
(małżeństwo z Tabacarii czy Chińczycy z warzywniaka?), zamknąć konta i umowy, będzie
trudno spakować rok do walizki. Czas jeszcze unosi się z wiatrem jak mokre
ubrania, ale niedługo przestanie. Tak już jest i tak będzie zawsze, i nawet jeśli
to smutne, to przynajmniej jest też dziwne. A przecież o to w tym wszystkim chodzi.