piątek, 2 listopada 2012

I.

Bo czemu mam tego nie robić.

Wiem, że zadziwienie to nic dziwnego i nie ma potrzeby mówić o nim głośno. To strumień, który zawsze zalewa drogi, tak myślę, przynajmniej moje zawsze zalewa, czy w poprzek, czy wzdłuż, i wpływa mocno na moje poruszanie się. Zależnie od poziomu wody może chłodzić stopy i dostarczać przyjemnego pluskotu w leniwy czas kanikuły, może też sięgać do piersi i utrudniać marsz zmuszając do przystanku i przemyślenia zmiany kierunku, może też wzbierać ponad moją miarę powodując podtopienia, powodzie przecież zdarzają się cyklicznie i zwykle potrafimy je przetrwać, choćby dryfując parę dni na ocalonej leżance. Słyszałem niejedną historię o potopach (dziwne słowo.), wierzę, że takie rzeczy się zdarzają i spodziewam się, że pewnego dnia to się stanie: woda, ku mojemu zdumieniu, pokryje całą dostępną mi powierzchnię tzw. twardego gruntu, przez chwilę będę próbował się ratować, ale nie widząc nigdzie ponad powierzchnią wody niczego poza powierzchnią nieba, poddam się ze spokojem sile żywiołu, o którym przecież już teraz wiem, że nigdy go nie opanuję. A kiedy już nasiąknę zdumieniem, stanę się nim cały i uniosę się z dna, żegnając drogi, na których ta sama woda pluskotała leniwie w czasach kanikuły, wypłynę na wierzch i będę unosił się między dwiema niebieskimi powierzchniami. I myślę, że tam zostanę, że nie będę chciał wiedzieć dlaczego, że pozwolę kołysać się wodom i będę dryfował w zdumieniu, po prostu.

Wymyślony na chwilę przed zaśnięciem chwytliwy, dźwięczny tytuł tego miejsca zdeterminował jego otwarcie w egzaltowanej estetyce metaforycznej refleksji egzystencjalnej, co z kolei wywołuje ten nadmiernie wydumany autokomentarz. To dziwne, choć dość proste, przynajmniej dla mnie. Egzaltacja i egzystencja również ładnie współbrzmią, co mogłoby wywołać kolejny autokomentarz do autokomentarza. Nie chcę nikogo zniechęcać do lektury tych opowieści, tak jak nie chcę nikogo zachęcać, ale pewnie właśnie tak to będzie wyglądało. Zawsze chcę powiedzieć coś wobec zdumienia, coś więcej, niż "o kurwa", choć to zupełnie równoważy wszelkie egzegezy egzystencjalnej egzaltacji. Język służy do zabawy, można zabrać go na plażę, bez sensu, przecież można zabrać go wszędzie, i umilać sobie czas komentując zdumienia wobec świata, który obszedł by się bez nich doskonale, którego zabawy nie obchodzą wcale. Ale wobec zdumienia można nie tylko tonąć, może też chichotać, można się bać, można krzyczeć, można wszystko. Są też różne zdumienia - drobne, ogromne, codzienne, powalające, pocieszające, wszystkie. Można doznać wstrząsającego zadziwienia uświadamiając sobie, jak śmiesznym sposobem poruszania się jest ludzkie chodzenie, jak komicznie wygląda ciało człowieka, kiedy porusza się posuwając do przodu na zmianę dwie dolne kończyny, uginając przy tym różne ich fragmenty, w różnej kolejności. Można lekko wzruszyć ramionami ledwie zauważając w przeskakujących kanałach telewizyjnych efekty kataklizmu po drugiej stronie globu, gdzie setki, czy tysiące ludzi i zwierząt straciło życie, choć wcale tego nie chcieli, ani się nie spodziewali. A jednak to wszystko jest tak samo dziwne.

I wiem o tym, choć też różnie się dziwię. Czasem dziwię się jakbym stracił pamięć i nie wiedział w ogóle co to jest człowiek, język i maślanka i dlaczego głupio jest podawać akurat takie trzy przykłady. Czasem dziwię się jak chłopiec, czasem jak student, czasem jak syn, czasem jak Polak, to jest jak ktoś, kto posługuje się językiem, w jakim powstaje ten tekst. Tak dziwię się najchętniej. Obecnie mam więcej powodów do zdumienia niż zwykle, bo nie przebywam wśród ludzi posługujących się moim językiem. To oznacza wiele komplikacji, muszę posługiwać się innym, którego nie znam w jednej setnej tak dobrze, jak własnego i nigdy tak dobrze nie poznam. To oznacza również, że świat w którym przebywam, jest zbudowany z zupełnie innych słów i znaczy zupełnie coś innego. Bo jakby mało było mi zdziwień w Polsce, przeniosłem się na jakiś czas do Portugalii. I jak łatwo się domyślić, woda smakuje tu zupełnie inaczej. Pod jej wrażeniem postanowiłem zbudować takie miejsce, w którym będę mógł spokojnie prowadzić zabawy między językiem a zdumieniem, a czasem w ich wnętrznościach (nieumyślna dwuznaczność, ale ciekawa i słuszna). A skoro to zdumienie, które tu przedstawiam, ma czasem tak karnawałową naturę, odsłaniam kurtyny i pozwalam stanąć przy kracie. Tylko uprzedzam, że akcje będą się rozgrywać i bez udziału publiczności, bo nie taki jest sens zdziwienia.

I teraz wydaje mi się to dziwne, że postanowiłem utworzyć bloga (i że unikam tego słowa, jak mogę, bo prawda w oczy kole, bo czemu ma kolić, i dlaczego autokorekta podkreśla bezokolicznik kolić, skoro zna jego odmianę, dlaczego nie wie, że to odmiana, tylko myśli, że to miejscownik "koła", przecież ona nie myśli, to takie dziwne). I dużo tu będzie nawiasów, wszystko należy wziąć w nawias i pamiętać, że rzeczom dziejącym się w tym miejscu nie można przyznać żadnego pewnego statusu. Pozostaje stać przy kracie i patrzeć. To niewiele, ale przynajmniej można się zdziwić.

Witamy w naszym cyrku.
(Wchodzą gladiatorzy, prowadzi Julius Fucik: http://www.youtube.com/watch?v=_B0CyOAO8y0)
Przedstawienie czas zacząć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz