poniedziałek, 28 lipca 2014

ТСЖ - Това́рищество со́бственников жилья́

ТSŻ - Tawariszczestwo Sobstwiennikow Żilja. Wspólnota mieszkaniowa.



Cztery przylegające do siebie bloki: ul. Govorova 26, 28, 30 i 32. W każdym 9 pięter, na każdym z nich 6 mieszkań, 54 razy 4, razem 216: dwustu szesnastu właścicieli mieszkań lub ich najemców. Ich rodziny, konkubenci, przyjaciele, współlokatorzy, psy i dobytki. Z kilkadziesiąt ton człowieka.



Bardzo dużo.
Kiedy okazało się, że w projekcie "Empower the Change" w Tomsku będziemy brać udział tylko we dwoje - Inga i ja - pierwszą moją myślą było: jak my sobie poradzimy z taką ilością ludzi ? Jak mamy "rozpoznać ich potrzeby i możliwości" w sześć tygodni, nie mówiąc już o podjęciu jakichś opartych o to rozpoznanie działań?
Na szczęście, niestety lub po prostu cały ten projekt jest od samego początku procesem, mało w nim pewnych, zaplanowanych rzeczy, dzięki czemu mogą się one dziać samowolnie i nieprzewidywalnie. Tak na przykład początkowo uczestników projektu miało być dziesięcioro, ale jest nas dwoje; obiektem naszych działań miała być społeczność kołchozu, a mamy osiedlową wspólnotę prywatnych mieszkań; mieliśmy dostawać wsparcie z lokalnego AIESECu, a zamiast tego dostajemy kolejne zaproszenia na wewnętrzne eventy, imprezy, gry i pikniki. Wątpliwości i pytania również się zmieniają - już nie martwimy się tym, jak dotrzeć do tylu osób, ale raczej - jak dotrzeć do kogokolwiek.


Nie narzekam, w końcu od początku było widać, że nikt nie wie, o co tak naprawdę chodzi. AIESEC Tomsk nie organizował jeszcze programów tego typu, więc misja nasza jest pionierska i rozpoznawcza, jakże ważna. Ktoś miał po prostu taki pomysł: ściągnąć dwadzieścia osób z Włoch i z Polski, postawić ich przed blokiem na obrzeżach Tomska (cywilizacji) w samym środku Rosji i powiedzieć: zróbcie coś fajnego, zmieńcie życie tych ludzi. Prawie nikt się na to nie nabrał. Osoby przyjechały w liczbie dwóch i na razie stoją przed blokiem. Życie ludzi ma się świetnie. Pomysłodawca zajął się swoimi sprawami.

Przypominam, że nie narzekam. W końcu najciekawsze w tym projekcie było właśnie to, że nie było niczego wiadomo i wszystko miało zależeć od nas. Oczywiście niewiele od nas zależy, ale możemy się starać i próbować. Mamy sprzymierzeńca i partnera w osobie Władimira, przedstawiciela spółdzielni. Mamy dużo pomysłów i dość dużo czasu. Mamy już po swojej stronie dzieci i powoli, poprzez rodziców, zaczynamy zdobywać zainteresowanie dorosłych. W efekcie końcowym chcielibyśmy, żeby również dorośli chcieli coś z nami zrobić, żeby sami decydowali o tym, jak ma wyglądać ich otoczenie i żeby wspólnymi siłami kształtowali je wedle swoich potrzeb. Tak jest! Dwoje Polaków buduje na Syberii społeczeństwo obywatelskie w sześć tygodni. Nie przegap!


Dwoje Polaków i czasem Władimir. Wowa ma 33 lata, dwójkę małych dzieci i ukochaną żonę, sklep internetowy z zimową odzieżą sportową i pierwszy ul na swoich kilku hektarach tajgi, w przedsionku niczego, 40 parę kilometrów na południe od Tomska. Dość dobrze się rozumiemy. Wowa jest wegetarianinem o dalekowschodnim zacięciu, interesuje się permakulturą (parę lat temu ściągnął do Tomska Seppa Holzera), dąży do samowystarczalności i prostego życia blisko przyrody. Nie bez przyczyny jest też głową spółdzielni - ma mocne cechy przywódcze i społecznikowskie, bardzo zainteresował się kooperatywą i początkowo bardzo entuzjastycznie powitał nas i nasze pomysły, widząc w tym znak od losu i nieprzypadkowy zbieg okoliczności. Obecnie obserwujemy wahanie jego zaangażowania i zainteresowania wraz ze skokami nastrojów - "jak u kobiety", powiedziałby pewnie sam.
Bo nie rozumiemy się, kiedy rozmawiamy o polityce, wydarzeniach bieżących i rolach płci (i to nie ja do tego ciągle wracam). W Rosji dyskusja o gender nie przyjęła oblicza narodowego, kamienne jest zaś to oblicze i niewzruszone w kwestiach związanych z Ukrainą. Nie pogadasz, koniec i kropka. Wowa jest bardzo miły, pomocny i bardzo otwarty jak na tutejsze standardy, ale ostatecznie jest rosyjskim mężczyzną z krwi i kości, co często podkreśla, wraz ze swoimi jako mężczyzny świętymi obowiązkami.
Wychował się w Kazachstanie, jego rodzice są Rosjanami, a nazwisko ma ukraińskie. Rodzina żony trafiła w okolice Tomska uciekając z Groznego. Ot, radzieckie dziedzictwo, tutaj już się chyba nie uda wyjść z tej historii, nieważne, jak bardzo zmieniałaby się cała reszta świata. Przecież w końcu w porównaniu do Rosji jest taka malutka.

I to właśnie Wladimir nas wprowadził w spółdzielnię. Nasz przyjazd zbiegł się w czasie z głosowaniem wspólnoty w sprawach remontowych i Wowa miał właśnie roznosić karty do głosowania po mieszkaniach. Przygotowaliśmy naszą ankietę i ruszyliśmy z nim.


Zaczęliśmy odważnie, wiedząc, że autorytet Wowy może skłonić mieszkańców, by chociaż rzucili okiem na tę ankietę. Szczerze wierzyłem, że ochoczo ją wypełnią (przynajmniej te 30%) i zgłoszą swój zapał do działań na jakimś polu. Pytaliśmy respondenta o wiek jego i osób dzielących z nim mieszkanie, o jego umiejętności i zainteresowania, o potrzeby i braki związane ze wspólną przestrzenią spółdzielni. Załączyliśmy listę pomysłów i propozycji, które moglibyśmy wprowadzić w życie - nowe ławki, stoliki do gry w szachy i w karty, ogródki edukacyjne dla dzieci, zabawy i konkursy w oparciu o mapę świata i odkrywanie nowych lądów, zajęcia zrób-to-sam, nowe elementy placu zabaw, plac sportowy do siatkówki i piłki nożnej, pikniki i wspólne spotkania, koncerty, kino letnie na świeżym powietrzu. Poprosiliśmy bardzo o wypełnienie tych ankiet ("bo tylko razem możemy....") i przyniesienie ich na sobotni piknik, na który serdecznie zapraszamy - niech każdy przyniesie coś do jedzenia, my ugotujemy coś polskiego, będziemy mogli się poznać, porozmawiać, będą gry i zabawy dla dzieci, muzyka, luźna atmosfera. Ankiety można wrzucić też do skrzynki pocztowej Wladimira.



Chodziliśmy po tych mieszkaniach przez dwa dni. Fakt, że tylko po parę godzin, ale mało przeżyłem równie wyczerpujących godzin. Rozdawaliśmy na prawo i na lewo naszą energię, starając się wejść trochę dalej poza próg mieszkań, ale te ją zasysały w głąb przedpokojów, żarówki zapalały się na chwilę mocniej, papier szeleścił, drzwi się zamykały. Bardzo rzadko dostawaliśmy coś w zamian.

Czasem ludzie krzyczeli najpierw parę razy kto zacz zza zamkniętych drzwi i dopiero magiczne słowo "Председател" (prezes, przewodniczący) połączone z nazwiskiem Wowy zdobywały ze zgrzytem kilku zamków wąski przesmyk szpary w drzwiach, w których znikały karty do głosowania. Czasem jednak i to słowo nie skutkowało. Czasem wychodzili na wewnętrzny korytarz i rozmawiali z nami przez kraty.
Bo trzeba wiedzieć, że wchodu do każdego mieszkania strzegą co najmniej cztery zamykane na klucz wrota - brama na klatkę, potem dwie bramy na każdym piętrze, prowadzące na prawo i na lewo do trzech mieszkań każda, a tam stalowe drzwi zewnętrzne i "zwykłe" wewnętrzne drzwi do mieszkania. Bramy do klatek schodowych pokonywaliśmy z łatwością, skoro prezes miał do wszystkich klucze , ale z kolejnymi bywało gorzej.
Więc ci, którzy rozmawiali z nami przez kraty, najczęściej nie chcieli niczego podpisywać, chociaż chodziło tylko o pokwitowanie odbioru karty do głosowania. Niektórzy nie chcieli w ogóle o niczym słuchać, tylko korzystali z okazji i przedstawiali swoje zapatrywania na syf na klatce, dziury w dachu czy wzrastające rachunki za prąd.
Byli też tacy, którzy życzliwie się do nas uśmiechali, pytali, czemu przyjechaliśmy właśnie do Tomska, co studiujemy, co będziemy tu robić i jak długo. Było ich w sumie paru. Niektórzy z nich nawet byli w Polsce i oddali nam parę dobrych słów.

Były czterdziestoletnie kobiety w pstrokatych, zwiewnych sukienkach, z ostrym makijażem i staranną fryzurą; byli mężczyźni pod pięćdziesiątkę o niskich, pięknie brzmiących głosach, surowych, twardych rękach i sylwetkach pracowitych robotników; były staruszki z piersiami u pasa, strachliwie łypiące przez szparę w drzwiach, powtarzające po kilkakroć pytanie o tożsamość przybysza i nie słyszące jego odpowiedzi; byli rześcy staruszkowie, którzy wyskakiwali na próg w samych szortach i dociekliwie badali wzrokiem nas, otrzymane papiery i listę podpisów; byli młodzi najemcy, zniecierpliwieni i obojętni; były dzieci, wołające swoich rodziców, którzy nie przychodzili; były kundle ujadające spomiędzy nóg swoich staruszek. Byli robotnicy, rzemieślnicy, urzędnicy, przedsiębiorcy, sprzedawczynie, sprzątaczki, nauczycielki, aktorzy, studenci, emeryci, renciści, bezrobotni i poniżej wieku produkcyjnego. Byli zdrowi i chorzy, starzy i młodzi, ładni i brzydcy, dobrzy i źli, czyści i brudni,  duzi i mali, życzliwi i nie.
Była awantura, kiedy spocona, młoda dziewczyna z tłustymi włosami i z dzieckiem na rękach oderwała się na chwilę od garów, żeby otworzyć nam drzwi i spotkała w nich swojego męża, który wydarł się na nią - do środka i na nas, żebyśmy spierdalali i trzasnął drzwiami, włączając jeszcze psie ujadanie. Było puste mieszkanie po narkomanach, którzy teraz kosztują rosyjskich więzień. Był stary świr na dziewiątym piętrze, który w szlafroku i papuciach wychylał się w pół zgięty przez drzwi i krzyczał o pięknych dziewczętach. Był też pogrzeb samotnej staruszki, a właściwie usunięcie jej zwłok z mieszkania, do którego wtedy zapukaliśmy. Spotkaliśmy ją potem na klatce schodowej, niesioną w czarnym worku przez dwóch żylastych kostuchów z kostnicy. Wtedy poczułem największe osłabienie - odpływ sił witalnych przez kolejną uchyloną szparę w najmniej określonym, nieogarnionym kierunku.


I tyle było tego bloku, a i tak dużą część ankiet i kart głosowania wrzucaliśmy do skrzynek, bo mieszkanie było puste lub nikt nam nie otworzył.

Na obecną chwilę na 216 rozdanych ankiet otrzymaliśmy z powrotem 4.

Na sobotni piknik przygotowaliśmy z Ingą bigos, koreczki na słodko i słono, szarlotkę i kwas chlebowy, było to całe dostępne menu.

Pojawiło się sześcioro dorosłych, w tym jedna głuchoniema staruszka i dwoje rodziców, którzy po prostu wyprowadzili swoje malutkie dzieci na plac zabaw. Pozostali troje wyrazili zainteresowanie i okazali nam życzliwość, oddali wypełnione ankiety i zadeklarowali pomoc.

I to jest ogromny sukces.



Poza tym udało nam się zdobyć dzieci. Przynieśliśmy piłki i gadżety do gry, zorganizowaliśmy bieg z przeszkodami. Całą blachę szarlotki wsunęły, bigosu nie chciały. Nie chciały nas też wypuścić, kiedy zmęczyliśmy się rzucaniem frisbee.

Piknik był pierwszym ważnym etapem naszej pracy. Następny tydzień był bardziej konceptualny niż praktyczny, jeździliśmy też trochę za miasto z Władmirem, pomagaliśmy mu przy pszczołach i odbijaliśmy się od braku zainteresowania projektem ze strony kogokolwiek poza nami. W końcu spięliśmy się sami i spędziliśmy na Govorovej trzy dni z rzędu.
Najpierw zrobiliśmy tablicę ogłoszeń z pierwszym ogłoszeniem - o konkursie plastycznym dnia następnego,


potem ów konkurs na pracę pod tytułem "Plac zabaw moich marzeń". Próbowaliśmy wyłonić zwycięzcę przez głosowanie, żeby włączyć w to rodziców i chyba się udało, bo kilku widzieliśmy przy wystawie, a głosów w skrzynce było dziewiętnaście. Przy założeniu, że dzieci były uczciwe (a one same przedstawiały niestety takie wątpliwości), możemy mówić o kolejnym sukcesie.


W niedzielę ogłosiliśmy zwycięzcę, którego akurat nie było na podwórku. Nagrodą był "Dziurkacz ozdobny" polskiej produkcji dziurkujący motylki i czekolada, dla pozostałych cukierki.



Dziś, w poniedziałek, wybraliśmy się znowu plac zabaw, pomierzyć przestrzeń i zamiary na siły - w oparciu o życzenia dzieci i nasze własne mamy w planach budowę ogrodzenia wokół placu, naprawę dachu nad wiatą, siatkę do siatkówki na kominach wentylacyjnych, malowanie kominów wentylacyjnych, koszenie trawy i ogólne porządki, a przy pomyślnych wiatrach - budowę statku pirackiego. Będzie cholernie trudno znaleźć do tego materiały i przede wszystkim ludzi, ale cóż - to właśnie jest wyzwanie. Do tego powstanie mapa świata, która zawiśnie na stałe na odwrocie tablicy ogłoszeń i skąd będziemy wyruszać na kolejne wyprawy.

I tak oto dwoje Polaków zdobywa plac zabaw na Syberii. Ahoj, przygodo!



PS: jest już bardzo późno, bo bardzo długo to pisałem. Możliwe, że lektura też zajmuje więcej czasu, niż powinna - jeśli wolałabyś/wolałbyś, żeby wpisy były krótsze, ale częstsze, napisz o tym proszę w komentarzu. W ogóle, napisz coś czasem w komentarzu ;)

9 komentarzy:

  1. Ja chce duzo I czesto!!! Uwielbiam Cie czytac Bro!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z przedmówczyną :) dużo i często!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jędrzeju! Twoje wszelkie poczynania są godne podziwu i szczerze zazdroszczę Ci tego co teraz przeżywasz. Fajnie byłoby jakbyś dodawał więcej zdjęć (i najlepiej żebyś Ty sam też na nich widniał :)). Wszystkiego dobrego

    OdpowiedzUsuń
  4. Piszesz rewelacyjnie, aż przeniosłam się, na chwilę, do Tomska :) popieram przedmówców: pisz dużo i często, bo czyta się Ciebie z zapartym tchem :) życzę powodzenia, duzo sił i pomysłów :) pozdro z Gdańska

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję za wszystkie dobre słowa, staram się pisać jak najczęściej, ale rzeczywiście nie umiem krótko, więc muszę walczyć o czas na bloga. Ale będę walczył, skoro jest dla kogo :)
    pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dajesz czasu Jędrek! Jest dobrze. Jesteśmy z Tobą :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Miało być czadu ;) Swoją drogą, to właśnie dzieci są najbardziej warte tej pracy. Powodzenia i trzymam kciuki.

    OdpowiedzUsuń
  8. 42 year old Community Outreach Specialist Rollin Tear, hailing from Noelville enjoys watching movies like "Craigslist Killer, The " and Yoga. Took a trip to My Son Sanctuary and drives a Ferrari 250 GT LWB California Spider. idz teraz

    OdpowiedzUsuń